sobota, 25 czerwca 2011

Ile potrzeba czasu, aby nauczyć się języka?

[Edytowany 27.08.2017: Zachęcam również do zapoznania się z częścią drugą tego tekstu, w której podaję konkretne liczby godzin, podawane przez uznane instytucje, niezbędne do dochodzenia do kolejnych poziomów języka: "Ile potrzeba czasu, aby nauczyć się języka obcego? (cz. 2)"]

Temat zarówno nośny, jak i kontrowersyjny. We wszelkich rozsądnych artykułach przeczytamy, że potrzeba do tego wielu lat ciężkiej pracy, ponieważ osiągnięcie takiej znajomości, jaką ma rodzimy użytkownik języka jest niemal niemożliwe. Ponadto dużo zależy od naszych chęci, motywacji, zdolności, dostępności materiałów oraz przynależności naszego wybranego języka do określonej, mniej lub bardziej nam bliskiej, rodziny językowej.

Oczywiście wszystko to jest prawdą, jednak sama, motywując się do nauki, potrzebuję konkretnych liczb i konkretnych danych. Potrzebuję wiedzieć, jak szybko mogę się danego języka nauczyć, aby dojść do poziomu komunikatywnego, aby móc rozumieć filmy lub aby móc czytać książki. I nieważne, czy usłyszę, że wystarczą mi trzy miesiące, 450 godzin lub pięć i pół roku, lubię te liczby. Im bardziej szczegółowe i dokładne, tym bardziej w nie wierzę i tym bardziej mnie motywują, mimo że są mniej racjonalne niż te ogólne.

Wiem też na przykład, że Natalie osiągnęła bardzo dobry poziom B2 w języku polskim w nieco ponad miesiąc, że moja koleżanka po dwóch semestrach w Norwegii doszła do poziomu C1 w norweskim, i że Ev po trzech latach samodzielnej nauki hiszpańskiego (i to jedynie z książek!) dostała się na iberystykę. Na stronie Instytutu Goethego przeczytam, że ZOP-a (egzamin na poziomie C2) mam szansę zdać po około 1200 godzinach intensywnej nauki (http://www.ceig.pl/egzaminy.html), a w ofercie wakacyjnej lektoratów Uniwersytet Warszawski zapewnia przejście w dowolnym języku na wyższy poziom po 60 lub 120 godzinach lekcyjnych (w zależności od poziomu; najwyższy poziom, do którego można dojść w ramach tych akurat lektoratów to B2: http://rejestracja.usos.uw.edu.pl/catalogue.php?rg=3620-2010L-LEK-KLET&group=3620-L-SZLET).

I tak, wyliczam sobie, że gdybym się postarała i poświęciła po pół dnia przez cztery miesiące na naukę portugalskiego, to po tym czasie będę go znała na poziomie B2. Oczywiście, dużo zależy tu od jakości nauki i doboru materiałów, ale przecież czytam fora, wypracowałam sobie już ulubione i skuteczne metody nauki, więc na pewno dałabym radę!

No ale przecież nie poświęcę kilku godzin dziennie na naukę portugalskiego. Nie, żebym nie chciała, ale po prostu nie mogę. No i jednocześnie chciałabym się pouczyć innych języków, i nauczyć się wreszcie szyć ubrania, i przeczytać tysiące książek, i biegać codziennie, i nauczyć się szybko pisać na klawiaturze, i... a przecież i pracować trzeba, i ciężko być na dłuższą metę zwierzęciem aspołecznym. A i jeszcze pasja Ev zachęciła mnie do hobbystycznego malowania chińskich znaczków, więc przydałoby się popracować, by przestały być tak strasznie koślawe! :)

Więc ile właściwie czasu potrzeba, by nauczyć się tego portugalskiego? Nie wiem. Ale z moich wyliczeń wynika, że gdybym się postarała, to przy nieco zmodyfikowanym trybie życia, ale też niezaniedbywaniu obowiązków i niezaprzestaniu spędzania czasu na czytaniu książek po niemiecku i angielsku (a trochę mi to ostatnio zajmuje), jestem w stanie dojść do poziomu B1 przez najbliższe pół roku. W trakcie tworzenia swojego dokładnego planu nauki założę, że dam radę osiągnąć B2. Dojdę prawdopodobnie do A2, bo okaże się, że mam mniej czasu, a czasem i mniej chęci, niż przypuszczałam, ale co z tego?

Kiedy zakładam, że uda mi się 20 rzeczy, udaje mi się 15, a kiedy zakładam 15, wychodzi mi 10. Im więcej zaplanuję, tym więcej faktycznie zrobię. Nie mam wyrzutów sumienia, bo z góry wiem, że nie jestem w stanie zrobić wszystkiego. Bo wiem, że mój faktyczny plan dzieli się na dwa plany: plan maksimum – codziennie czytać dziesięć książek, pisać siedem wypracowań i przez trzy godziny mówić do siebie w różnych językach, oraz plan minimum – zrobić cokolwiek (ponad to, czego faktycznie potrzebuję). I gdy rezultat uplasuje się  gdzieś w połowie zamierzonych planów, wiem, że i tak mam być z czego dumna, i skąd czerpać zapał do dalszej nauki. Bo mogłam wierzyć, tak jak każą nam niektóre szkoły językowe, że aby osiągnąć poziom A1, trzeba pracować okrągły rok, a tu mam A2 w połowę tego czasu.

Choć kiedyś szczerze wierzyłam, że nie ma nic niemożliwego, że wszystko da się zrobić, to w końcu, po obserwacji niektórych innych, zrozumiałam: there is a limit. Our sky is this limit.
A tu coś dla tych, którzy faktycznie uczą się lub będą się uczyć portugalskiego:
[znalezione niegdyś na www.ang.pl]

www.livrarialeitura.pt Księgarnia internetowa
www.instituto-camoes.pt Instituto Camoes
http://www.instituto-camoes.pt/cvc/aprender.html Centro Virtual Camoes - Strona o języku portugalskim (gry, gramatyka itp.)
www.dn.pt Diário de Notícias - gazeta portugalska 
www.dnoticias.pt Diário de Notícias de Madeira
www.solnet.com Gazeta portugalska wydawana w Kanadzie 
www.bbc.co.uk/portuguese Strona BBC po portugalsku 
www.radios.com.br Brazylijskie stacje radiowe 
http://alfarrabio.um.geira.pt Różne różności łącznie z lekcjami portugalskiego 
www.rtp.pt Strona telewizji i radia portugalskiego 
www.portoeditora.pt Strona wydawnictwa Porto Editorawww.ul.pt Uniwersytet w Lizbonie 
www.hrw.org/portuguese Human Rights po portugalsku 
www.oceanario.pt Oceanarium w Lizbonie
www.internacional.com.br Strona najlepszej w Brazylii drużyny futbolowej (z Porto Alegre)
www.correiodopovo.com.br Dziennik z Porto Alegre (Brazylia)
www.terra.com.br Portal brazylijski
www.clicrbs.com.br Portal z Porto Alegre
www.globo.com Portal brazylijski

czwartek, 9 czerwca 2011

Jak tanio wyjechać za granicę, czyli wolontariat w wakacje

Dla wielu osób zbliżają się właśnie wakacje - czas, jaki wielu z nas chciałoby przeznaczyć nie tylko na wypoczynek, ale i na naukę naszych języków. Nie wszystkich stać na kursy językowe za granicą (a wielu także nie popiera takiej formy nauki), za to na pewno każdy chciałby wykorzystać swoje zdolności językowe w praktyce, poćwiczyć język (niekoniecznie przez Internet), zwiedzić jakiś obcy kraj, a także poznać ludzi z całego świata. Stąd też napiszę dzisiaj o kilku takich możliwościach, a nuż komuś się przyda.

1. EVS (Wolontariat Europejski) - polega na wyjechaniu do wybranego kraju (głównie do państw europejskich, ale widziałam również ogłoszenia na wyjazd do Chin, paru afrykańskich krajów czy Ameryki Łacińskiej) na okres od miesiąca do 12 miesięcy, i w zamian za pracę jako wolontariusz otrzymuje się jedzenie, miejsce do spania, kieszonkowe, a nawet bilety do i z miejsca odbywania wolontariatu. Wolontariusze pracują w różny sposób - uczą dzieci angielskiego, sprzątają, pomagają niepełnosprawnym. W grupie wolontariuszy znajdują się osoby z całego świata, a przy pobytach dłuższych niż trzy miesiące często można uczęszczać na darmowy kurs języka (wliczany w godziny pracy). Przed wyjazdem przechodzi się krótkie przeszkolenie z możliwych szoków kulturowych czy innych problemów, jakie można napotkać w obcym kraju.

Sama brałam udział w dwumiesięcznym EVS-ie w Danii i widzę w nim tylko jedną wadę: na taki wolontariat można pojechać tylko raz w życiu. Kiedy ja wyjeżdżałam, mówiono nam, że można dwa razy: najpierw na krótkoterminowy (na którym byłam ja), a potem na długoterminowy. Niestety, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to się zmieniło - nie wiem tego jednak na 100%.

Więcej informacji o programie można znaleźć na stronie: http://www.mlodziez.org.pl/ .


2. Workcamp - to z kolei wolontariat, z którego można skorzystać w dwojaki sposób - można być liderem workcampu albo można być jego uczestnikiem. Uczestnicy pokrywają koszty dojazdu i wyjazdu z miejsca wolontariatu, oraz wszelkie własne zakupy, a otrzymują nocleg i wyżywienie. Pracują nie więcej niż 5h dziennie przez 5 dni w tygodniu, resztę wolnego czasu spędzają zaś tak, jak tylko zechcą. Workcampy trwają z reguły ok. 14 dni. Workcamp można znaleźć w dowolnym zakątku ziemi, przed wyjazdem trzeba jednak zapłacić instytucji zajmującej się pośrednictwem jakąś kwotę pieniędzy (zdaje się, że niewielką).

Liderzy z kolei pracują często w swoim własnym kraju i to oni są odpowiedzialni za sprawny przebieg wolontariatu - jako pierwsi rzucają się do pracy, stale motywują innych, nadzorują przebieg przygotowywania jedzenia, noclegi, organizują rozrywki kulturalno-integrujące. Praca bardzo wyczerpująca (wiem z własnego doświadczenia), jednak właśnie w ten sposób pracując ma się najlepszy kontakt ze wszystkimi uczestnikami. Liderzy nic nie płacą, zwracane są im także koszty przyjazdu na i z miejsca odbywania wolontariatu. Przed wyjazdem muszą przejść krótkie szkolenie.

Więcej na temat workcampów można przeczytać m.in. tu: http://workcamps.pl/new/ .

3. W uczelnianych biurach współpracy z zagranicą często obok możliwości stypendialnych można znaleźć ogłoszenia odnośnie do miesięcznych wyjazdów na kursy językowe. Osoba, która przebrnie rekrutację, może liczyć na darmowy kurs (lub za połowę ceny), często też pokrywa się jej część kosztów zamieszkania.

4. Wyjazd na wolontariat lub praktyki z AIESEC - organizacja ta oferuje wyjazdy do większości zakątków świata, i w zależności od wybranej formy i długości pobytu oferuje darmowe mieszkanie, zwrot kosztów podróży, a nawet miesięczną pensję. Aby się dowiedzieć więcej na ten temat, można zajrzeć na stronę AIESEC-u: http://www.aiesec.org/poland/, albo lepiej: przeczytać relację osoby, która z takiej możliwości już skorzystała, wyjeżdżając na kilka miesięcy do Chin: http://bartolomeos5.blox.pl/html.

5. Wyjazd jako au pair - można jechać w różne miejsca, na różną długość czasu, i w różny sposób. Sama niewiele o tym wiem, ale znam osobę, która w ten sposób wyjechała do Francji na część wakacji i była bardzo zadowolona. Dużo agencji pośrednictwa można znaleźć wpisując hasło "au pair" w wyszukiwarkę. Także Ksy wskazuje dwa ciekawe blogi, które warto odwiedzić, by się przekonać, jak właściwie takie pobyty wyglądają: http://mojaprzygoda.blogspot.com/ oraz http://bliskodosanfrancisco.blogspot.com/. Zanim zaczniecie je czytać, pamiętajcie również o jej ostrzeżeniu: "odnośnie tego 1 bloga, jak [zaczniecie] go czytać 2h wyjęte z życia, ale warto, bo można naprawdę się uśmiać". A ja się z tym całkowicie zgadzam:).

Istnieją jeszcze inne tanie możliwości wyjazdów za granicę, opiszę je jednak innym razem - trwają one bowiem dłużej niż wakacje:).

A dlaczego warto skorzystać z moich propozycji?

Dzięki nim można wyjechać tanio (a w przypadku EVS-u całkowicie za darmo!) za granicę. W czasie takiego wyjazdu można poznać kraj w którym się mieszka, poduczyć tamtejszego języka, poznać ludzi z całego świata. Nawiązuje się znajomości, poznaje inne języki, inne zwyczaje, inną kulturę, inną kuchnię, inne podejście do ludzi, inny sposób rozwiązywania problemów.

Jeśli ktoś zastanawia się nad nauką nowego języka, zadaje sobie pytania: "jakiego języka warto się uczyć? jaki język jest najłtwiejszy? jakiego języka nauczę się najszybciej?", to w trakcie takiego wyjazdu szybko znajdzie odpowiedź - posłucha melodyjności włoskiej mowy, poogląda koreańskie znaczki, spróbuje tajwańskiej kuchni i zauważy podobieństwa językowe z czeskim lub słowackim.

Takie wyjazdy, nawet te najkrótsze, dostarczają milionów doświadczeń. Widzimy, że używanie języka jest faktycznie przydatne, nasza motywacja do nauki rośnie. Przyjemnie spędzając czas, chłoniemy najciekawszą, nie tylko książkową, ale i praktyczną wiedzę - później bez problemu będziemy potrafili odpowiedzieć na potencjalnej rozmowie kwalifikacyjnej, czego nauczyliśmy się obcując w wielokulturowym środowisku. Ba, takie pytanie zadadzą nam tylko dlatego, że w tym środowisku faktycznie jakiś czas egzystowaliśmy, a my będziemy w stanie opowiedzieć tysiące pojedynczych historii, które zmieniły nasze postrzeganie innych kultur, lub które potwierdziły nasze stereotypy. Będziemy wiedzieć to z praktyki, a nie tylko z teorii.

A przez to wszystko łatwiej będzie nam dostać taką pracę, jaka nam się spodoba - bo przecież nam, miłośnikom języków, ciężko sobie wyobrazić, że z naszym językiem będziemy mieli kontakt tylko w czasie wolnym, albo też w czasie specjalnie na to wygospodarowanym - czytając podczas jazdy w metrze czy słuchając podczas gotowania.

I na koniec: pracując w charakterze wolontariusza, zrobimy coś dobrego dla innych. Nikt nam nie zabierze tej satysfakcji.

sobota, 4 czerwca 2011

O języku austriackim słów kilka

Kilka dni temu postanowiłam poświecić jedną notkę austriackiej wersji języka niemieckiego. Zobaczyłam jednak, że w Internecie można znaleźć dość sporo artykułów i wypowiedzi na ten temat, ograniczę się więc tylko do kilku, moim zdaniem ciekawych faktów.

Austriacki od literackiego niemieckiego różni się na wiele sposobów - różnice można znaleźć na poziomie słownictwa, gramatyki, pisowni i wymowy (to ostatnie bajbardziej "rzuca się w uszy"). Nie powinniśmy się też zdziwić, kiedy na powitanie w urzędzie usłyszymy słowa "Grüß Gott!"* zamiast na przykład "Guten Morgen", czy "Servus" od osób w każdym wieku (tez tych starszych!) spotykanych w górach. W sklepie kupimy nie "Kartoffeln" (ziemniaki), a "Erdäpfel" (jabłka ziemi), a w domu ubrania często włożymy nie do Schrank (szafa), a do Kasten (skrzynka).

*"Grüß Gott" to w dosłownym (moim) tłumaczeniu "pozdrawiaj Boga", ale tam oznacza jedynie "dzień dobry".

Język austriacki dzieli się na wiele dialektów - często się mówi, że co dolina, to inny dialekt. Może nie do końca jest to prawdą, ale na pewno nierzadko spotyka się ludzi, którzy - mówiąc innymi dialektami - muszą albo przestawić się na Hochdeutch (literacki niemiecki), albo też powtórzyć, co powiedzieli wcześniej. Jako że kulturalnie Austria jest zbliżona do Bawarii, jej język potoczny jest dość podobny w wymowie do bawarskiego (tzn. "a" zwykle wymawia się jak "o", często też rezygnuje się z wymawiana "ch", a jeśli już je się wymawia, to jak "k"). Warto zajrzeć na tę stronę: http://pl.languages.wikia.com/wiki/Dialekt_bawarski , aby móc sobie porównać wymowę austriackiego i bawarskiego.

Kulturowa bliskość do Bawarii odzwierciedlona jest też w jednym, bardzo nieładnym słowie: "Piefke". Niektórzy Austriacy (ale tylko niektórzy!) uważają siebie i Bawarczyków za lepszych od Niemców, których nazywają tym właśnie pogardliwym słowem. Aby więcej dowiedzieć się o uzyciu tego słowa, można przeczytać artykuł na niemieckiej Wikipedii: http://de.wikipedia.org/wiki/Piefke). Zgodnie z nią, w Hochdeutschu "Piefke" oznacza zwykle jedynie ważniaka lub chwalipiętę.

Sam austriacki wydawał mi się w wymowie pośredni pomiędzy językiem niemieckim a językami słowiańskimi. Ale niestety - ciągle niełatwy do wymówienia.


Jeśli ktoś miał już doczynienia z austriackim, niech się sprawdzi w poniższym quizie i pochwali wynikiem:) :

http://www.wissen.de/wde/generator/wissen/ressorts/reisen/europa/index,page=3556558.html .


A tu jeszcze adres do słownika austriacko-niemieckiego:

http://www.ostarrichi.org/woerterbuch.html .