wtorek, 23 sierpnia 2011

Pobyt za granicą a nauka języka, czyli czy wyjazd zagraniczny jest naprawdę konieczny

Wszędzie się słyszy, że najlepiej się uczy języka podczas pobytu za granicą. Niektórzy twierdzą wręcz, że to jedyny skuteczny sposób nauki, że tylko w ten sposób da się opanować żywy język, jego wymowę, faktycznie używane słownictwo i składnię. Ale czy tak jest naprawdę?

Otóż nie. To prawda, przebywając w określonym kraju będziemy zmuszeni używać na bieżąco pewnych obiegowych zwrotów i wyrażeń, szybko dowiemy się, jak się nazywa w obcym języku cebula, dentysta czy pompownia rowerowa. Jednak swobodne pójście do sklepu i odróżnienie drożdzy od masła czy zrozumienie lektora w pociągu, mówiącego "Sehr geehrte Damen und Herren, wir erreichen jetzt Salzburg Hbf" (Szanowni Panie i Panowie, dojeżdżamy właśnie do dworca głównego w Salzburgu), to powód do dumy tylko w początkowych miesiącach nauki. Osoby, które traktują sam pobyt w danym kraju za wystarczający do nauczenia się języka, nigdy poza to pierwsze stadium nie wyjdą.

Czytałam ostatnio forum na temat trudności nauczenia się języka francuskiego. Znalazły się tam jednostki, które stwierdzały, że wymowy nie da się samemu nauczyć, że większość nauczycieli tego języka źle wymawia słowa, i w ogóle tylko naprawdę długi pobyt we Francji jest w stanie kogoś czegoś nauczyć. Całkowita nieprawda! Po przerobieniu pewnego (porządnego) Hoerkursu (kursu opierającego się głównie na słuchaniu) na poziomie A1-B1, ja, która zawsze mam problemy z wymową słów w innych językach, zostałam zapytana przez jedną Francuzkę, jak długo mieszkałam we Francji, że taką mam wymowę! Nigdy nie mieszkałam, i swoją wymowę szybko utraciłam, nie słuchając później niczego po francusku, ale widać można!

Pamiętam, jak kiedyś pewna bliska mi osoba przyjechała do mnie do Salzburga w odwiedziny. Była pierwszy raz  w kraju niemieckojęzycznym, pierwszy raz za granicą w ogóle. Ale gdy usłyszałam ją mówiącą po niemiecku, to - mówiąc całkowicie szczerze - nie byłam w stanie odróżnić jej wymowy od wymowy rodowitego Niemca. Nie tylko wymowy zresztą, a całego potoku wypowiedzi, płynnej, idiomatycznej i poprawnej. Można? Można!

Na wymianie spotkałam też wiele osób, które pomimo długiego już pobytu w Austrii (nawet ponad trzy lata!), nie potrafią mówić po niemiecku. Nie tylko płynnie, ale choćby jakkolwiek. Pewien świetnie gotujący Irańczyk, robiący zresztą doktorat (po angielsku), wiedział wprawdzie, jak jest koper włoski po niemiecku, ale jego opinię o wyznawcach różnych religii poznałam tylko dzięki jego znajomości angielskiego.

Na wycieczce do Monachium spotkałam kilku sympatycznych Polaków, pracujących od kilku lat w Anglii. Ich język polski stale urozmaicany był angielskimi słówkami, ale ich angielski był na bardzo niskim poziomie (pytali o coś w informacji turystycznej, nietrudno było zauważyć).

Dlaczego?

Dlatego, że do nauczenia się języka pobyt w danym kraju nie wystarczy. Dlatego, że nauczymy się języka tylko wtedy, kiedy faktycznie się do tego przyłożymy, kiedy mamy motywację, kiedy tego naprawdę chcemy. I pobyt w danym kraju może nam tylko pomóc, ułatwić, ale sam z siebie nie zastąpi porządnej nauki, posiedzenia nad książkami, ćwiczeniami gramatycznymi czy wielokrotnym przesłuchiwaniem tych samych słuchanek.

Jeśli, nie znając języka, wyjeżdżamy do obcego kraju, przez początkowe miesiące będziemy czuli, że nauczyliśmy się faktycznie dużo. Nauczymy się porozumiewać w najprostszych sytuacjach, poznamy pewnie kilka wyrażeń idiomatycznych, z wieloma słowami będziemy mieć ciągłą styczność. Jednak, jeśli sami się nie postaramy, nie przyłożymy, na tym zakończy się formuła naszego wyjazdu. W takim wypadku powstaje jeszcze pytanie, czy tego samego nie moglibyśmy się nauczyć samodzielnie, może nie aż tak przyjemnie (bo bez zwiedzania, i dowiadywania się w trakcie, że zamek to castle, a piekarna - bakery), ale za to o wiele szybciej.

Można wyjechać też z zamiarem nauki. Podejrzewam, że przy żadnej albo słabej znajomości języka nie zyskamy wiele więcej na pobycie zagranicznym niż gdybyśmy zyskali, uczęszczając w tym czasie w kraju na jakiś intensywny kurs tudzież urządzając sobie taki kurs samodzielnie.

Co innego, kiedy znamy język już dość dobrze. Wtedy za granicą zauważamy różnicę pomiędzy tym, czego nauczyły nas ćwiczenia gramatyczne, a tym, co i jak mówią autochtoni. Często nagle się okazuje, że to, co nam wtłaczano w szkole, jest niekoniecznie prawdziwe (ostatnie dwa tygodnie spędziłam w Irlandii, gdzie kilka razy sobie przypominałam, jak na testach z angielskiego obcinano mi kiedyś punkty za złe użycie przyimków - złe! szkoda, że Irlandczycy o tym nie wiedzieli!), a wszelkie bardziej skomplikowane konstrukcje wchodzą nam o wiele łatwiej do głowy. Podobnie zresztą byłoby, gdybyśmy słuchali obcojęzycznego radia, oglądali takowe seriale i czytali takową literaturę, rozmawiali przez skype'a z obcokrajowcami, czy słuchali muzyki. Bo i tak można!

Nie chciałabym zostać jednak źle zrozumiana - nie neguję wartości wyjazdów zagranicznych - ba, jestem żywym dowodem, że warto! Że każdy powinien! Że trzeba, dla nauki języków, dla poznania świata, dla poznania ludzi, dla osobistego rozwoju, dla siebie! Chciałabym jednak powiedzieć, że nie jest to konieczne. Że nikt nie powinien dać sobie wmówić, że to jedyny skuteczny sposób nauki. Bo to nieprawda. Jest to sposób bardzo przydatny, ale niejedyny. Wy, wszyscy językowcy, o tym wiecie (a może się nie zgadzacie?), ale ostatnio zagląda tu coraz więcej osób prosto z google'a, i to dla nich o tym piszę. By wiedzieli, że można. Bo można.

środa, 3 sierpnia 2011

Chcesz zacząć mówić w obcym języku? Czytaj na głos i mów do siebie!

Gdy chodziłam do szkoły, czytałam mnóstwo książek. Tak to lubiłam, że co jakiś czas wygrywałam konkursy bibliotek szkolnych i okołodomowych na największą liczbę przeczytanych książek, jak i na najciekawsze recenzje. Odbiło się to ładnie na mojej wyobraźni, ocenach z wypracowań na wszelakie tematy, i pewnie też przyczyniło się do pogorszania mojego wzroku. Nie to jest jednak najważniejsze.

Kiedy czytałam książki, nie miałam najmniejszych problemów z wysławianiem się. Niestety, jestem jakimś dziwnym przypadkiem, który, jeśli przynajmniej przez tydzień nie przeczyta niczego dłuższego (mam tu na myśli dłuższe artykuły czy książki), zatraca całkowicie zdolność składnego i logicznego wypowiadania się.

Kiedy na studiach zaczęłam działać w różnych organizacjach, a w me życie nieco zbyt mocno wkradł się Internet, często nie miałam wystarczająco dużo czasu na gruntowne przygotowanie się do różnorodnych wypowiedzi ustnych, a w dodatku często trudno było mi opisać swoje uczucia czy opowiedzieć o swych przeżyciach nawet bliskim mi osobom.

Przez jakiś czas miałam zatem poważne problemy  z wypowiadaniem się nawet w języku ojczystym, w języku polskim! Nie podejrzewam, żeby ktokolwiek przeżył kiedyś podobną, kompletnie absurdalną przecież sytuację, ale uważam, że wnioski z mojej mogą nieco pomóc w nauce języków obcych także innym.

Aby poprawić swój sposób wypowiadania się, na nowo zaczęłam czytać książki. Zauważyłam wówczas, że o wiele szybciej zaczynam poprawnie mówić, kiedy najpierw przeczytam coś na głos. Tak jak wiele osób przed odpowiedziami ustnymi uczy się często pełnych zdań na pamięć, opowiada wydarzenia historyczne do siebie lub do lustra, tak ja zaczęłam czytać na głos – i przyniosło to niezwykle szybkie efekty.

Pamiętam też sytuację z Uniwersytetu w Salzburgu, kiedy przeczytałam swój piętnastominutowy referat o współpracy UE z ONZ-em. Pan profesor nie zgadzał się z moją oceną tej współpracy, przez co wywiązała się między nami krótka dyskusja. Mój niemiecki nie był już wówczas najgorszy, ale, jak wszyscy wiecie, co innego rozmawiać ze znajomymi o sytuacjach z życia codziennego, a co innego prowadzić dyskurs z wykładowcą o wdrażaniu milenijnych celów rozwoju. Dałam jednak wówczas radę, i jestem święcie przekonana, że stało się tak tylko dlatego, że najpierw przez jakiś czas czytałam swój referat, oswajając się tego dnia ze strukturą tego języka i jego brzmieniem w moich ustach, a dopiero później tworzyłam własne zdania.

Zalety czytania na głos doceni każdy, kto lubi się uczyć, mówiąc. Angażujemy wówczas nie tylko zmysł wzroku, ale i słuchu, a dodatkowo poruszając się, uda nam się skondensować trzy najbardziej znane rodzaje sposobów uczenia się: oralny, słuchowi i kinestetyczny.

Taki eksperyment przeprowadzałam wiele razy, zawsze z pozytywnym skutkiem. Ostatnio, przed rozpoczęciem pracy, w której muszę na bieżąco używać niemieckiego, czytałam sobie na przemian cicho i głośno „Die Liebe in den Zeiten der Cholera” („Miłość w czasach zarazy”). I wiecie co? Nieważne, że moja praca nie ma nic wspólnego z opowiadaniem o miłości, pragnieniu zaimponowania ukochanej czy z tresowaniem papug, ale takie zanurzenie się w języku pomogło mi bezstresowo rozmawiać z Austriakami. Pomimo tym razem aż półrocznej przerwy w mówieniu po niemiecku (ale nie w nauce!), język mój jest ciągle płynny i poprawny. A to dlatego, że nie boję się, bo słyszę, jak czytam, bo wiem, jak mówię, bo stwierdzam, że potrafię. Że mogę. A skoro mogę, to świat używania języków obcych stoi przede mną otworem.